Chiny, kraj cenzuryGdybyś był Chińczykiem (1/6)
Dlaczego Chińczycy nie mają dostępu do tych samych informacji, co my? Jak działa cenzura? Internet nie przyniósł oczekiwanej liberalizacji. Chiny pokazują, że autorytarny reżim może nie tylko kontrolować sieci społecznościowe, ale także włączyć je do swojej polityki propagandowej.
Zróbmy test. Jeśli wpiszemy "Tiananmen" w wyszukiwarkę w Europie, zobaczymy na przykład słynne zdjęcie człowieka blokującego czołg po masakrze studentów. Zróbmy to samo w chińskiej wyszukiwarce. Otrzymamy głównie turystyczne zdjęcia słynnego placu w centrum Pekinu.
Druga próba. Wpiszmy "Liu Xiaobo", nazwisko znanego chińskiego dysydenta. W Chinach Xiaobo jest opisany jako zdrajca. Nigdzie nie ma słowa o tym, że przewodził buntowi 4 czerwca 1989 roku ani że dostał Pokojową Nagrodę Nobla.
To tak, jakby Internet miał dwie twarze. Jedną chińską, a drugą - reszty świata. Chiny zbudowały wielki cyfrowy mur, blokujący większość serwisów używanych na co dzień w Europie. Google, YouTube, Facebook, Twitter, Wikipedia... W Państwie Środka nie działają setki stron. By je zastąpić, Pekin stworzył własne serwisy. Chiński Google nazywa się Baidu. WeChat to połączenie Facebooka i Whatsappa. Weibo zastąpił Twittera. Odpowiedniki w każdym aspekcie kontrolowane przez rząd. Internet w obecnej formie całkowicie odpowiada większości Chińczyków, którzy nie wiedzą, że czegoś brakuje.
Ta sama cenzura dotyczy tradycyjnych mediów. Żadne słowo ani temat nie może paść bez zgody partii komunistycznej, która surowo kontroluje prasę, radio i telewizję w kraju, a także najważniejsze media chińskie, od kanału CCTV po ludowe dzienniki, głoszące propagandę reżimu.
Skoro tyle tematów jest tabu, co zatem może oglądać i czego może słuchać pekińczyk? Pierwsze wrażenie to uderzająca powierzchowność treści. Ciekawostki, skandale, obyczajówka, rozrywka - tak reżim buduje swoją siłę. Mnoży treści, by plątać ścieżki, bawi, zamiast informować, konsumpcją zwalnia od myślenia.
Druga próba. Wpiszmy "Liu Xiaobo", nazwisko znanego chińskiego dysydenta. W Chinach Xiaobo jest opisany jako zdrajca. Nigdzie nie ma słowa o tym, że przewodził buntowi 4 czerwca 1989 roku ani że dostał Pokojową Nagrodę Nobla.
To tak, jakby Internet miał dwie twarze. Jedną chińską, a drugą - reszty świata. Chiny zbudowały wielki cyfrowy mur, blokujący większość serwisów używanych na co dzień w Europie. Google, YouTube, Facebook, Twitter, Wikipedia... W Państwie Środka nie działają setki stron. By je zastąpić, Pekin stworzył własne serwisy. Chiński Google nazywa się Baidu. WeChat to połączenie Facebooka i Whatsappa. Weibo zastąpił Twittera. Odpowiedniki w każdym aspekcie kontrolowane przez rząd. Internet w obecnej formie całkowicie odpowiada większości Chińczyków, którzy nie wiedzą, że czegoś brakuje.
Ta sama cenzura dotyczy tradycyjnych mediów. Żadne słowo ani temat nie może paść bez zgody partii komunistycznej, która surowo kontroluje prasę, radio i telewizję w kraju, a także najważniejsze media chińskie, od kanału CCTV po ludowe dzienniki, głoszące propagandę reżimu.
Skoro tyle tematów jest tabu, co zatem może oglądać i czego może słuchać pekińczyk? Pierwsze wrażenie to uderzająca powierzchowność treści. Ciekawostki, skandale, obyczajówka, rozrywka - tak reżim buduje swoją siłę. Mnoży treści, by plątać ścieżki, bawi, zamiast informować, konsumpcją zwalnia od myślenia.
Produkcja
Hikari
Kraj
Francja
Rok
2019
Długość
4 min
Dostępność
Od 18/06/2019 do 02/06/2024